6.00 rano. Czasem wczesniej, czasem pozniej, ale nigdy po 7.00. Palec w oko by powieki otworzyc. No ale one jakby sil nie maja, sluch dobry, krzyki docieraja ale nie mam sily, udaje, ze spie. W koncu wstaje. Zwlekam sie raczej. Czasem by jak wyrodna matka bajke wlaczyc i jeszcze przymknac oko. Czesto by nakarmic glodomory, malpki moje bananami.
Pieluche zmienic. Ubrac jednego. Ubrac drugiego. Zrobic sniadanie im w koncu. Do szkoly leciec. Aaaa, i samemu sie ubrac jesli czasu starczy. Kawa, zimna rzecz jasna.
I tak dzien jakos nam mija. Miedzy codziennym ogarnianiem prania (no nigdy nie wygram chyba), po grupach dla dzieci sie wloczymy, na placu zabaw lazimy, w parku kicamy. Jakis obiad trzeba zrobic, maz dzis wczesnie konczy-zjedzmy jak rodzina! Ale gdy przychodzi do obiadu wspolnego, jeden marudzi, ze tego nie zje, lub kisc bananow zje zanim zdaze do stolu podac (chyba je schowam), drugi w polowie obiadu odejdzie od stolu do zabaw, trzecie w brzuchu wiec zje wszystko co dadza, a tyle bylo z obiadu rodzinnego.
Wieczorem czytanki, bajki lub sluchowisko. Codzienna walka i modliwa by poszlo gladko. Vini jest w doroslym lozku, z ktorego ucieka, przybiega tylko po to by zaprowadzic go za raczke z powrotem. Czasem trwa to nawet 2 godziny. Antek namawia go do tego i czesto sam przychodzi, bo nagle brzuszek chce znow banana (!), albo buziaczka albo uscisk od mamy... I tak nadzieja, ze naladuje wlasne baterie, moze jakis film obejrze, zrelaksuje sie, ksiazke zaczne czytac (i po drugim zdaniu zasne) niknie z minuty na minute. Ide spac o 20.00
Czy brzmi to jak marudzenie? Bo pomino przeciwnosci losu, o ktorych tu pisze, kocham bycie mama tych dzikusow i nie zamienilabym tego za zadne miliony... Pomiedzy frustracja i stresem dostaje kwiatki od synow ciagle, nawet zabawki zawiniete w papier jesli w sw. Mikolaja sie bawi; plasterek naklejam na ta kropke, ktorej w ogole nie widac; slysze "Kocham Cie!" z malych usteczek malych ludzi, ktorych nosilam pod sercem 9 miesiecy i wypchnelam wlasnymi silami na ten piekny swiat. Nie warto sie oszukiwac, ze wszystko jest mlekiem i miodem plynace. Jest jak jest, ale jest pieknie... Tez tak macie? Bo to sie nazywa milosc matki. Bezwarunkowa. Najwieksza. Najtrwalsza. Jedyna taka. Na zawsze. Pomimo podcierania tylkow i smarkow z nosa. Dlatego z tego miejsca chcialabym podziekowac mojej mamie, za to podcieranie i wychowywanie trojki dzieci pomimo przeciewnosci losu. Teraz rozumiem jak to jest byc w jej obcasach. Dopiero teraz kiedy mam swoje dzieci, rozumiem jak to jest byc matka i przezyc macierzynstwo bez szwanku. Kochane mamy badzcie zdrowe! Badzcie zdrowe by miec sily na bycie matka. Plodzcie sie i kochajcie swoje dzieci jak to robicie najlepiej. I podziekujcie swojej mamie za to podcieranie...nosa ;)
Pieluche zmienic. Ubrac jednego. Ubrac drugiego. Zrobic sniadanie im w koncu. Do szkoly leciec. Aaaa, i samemu sie ubrac jesli czasu starczy. Kawa, zimna rzecz jasna.
I tak dzien jakos nam mija. Miedzy codziennym ogarnianiem prania (no nigdy nie wygram chyba), po grupach dla dzieci sie wloczymy, na placu zabaw lazimy, w parku kicamy. Jakis obiad trzeba zrobic, maz dzis wczesnie konczy-zjedzmy jak rodzina! Ale gdy przychodzi do obiadu wspolnego, jeden marudzi, ze tego nie zje, lub kisc bananow zje zanim zdaze do stolu podac (chyba je schowam), drugi w polowie obiadu odejdzie od stolu do zabaw, trzecie w brzuchu wiec zje wszystko co dadza, a tyle bylo z obiadu rodzinnego.
Wieczorem czytanki, bajki lub sluchowisko. Codzienna walka i modliwa by poszlo gladko. Vini jest w doroslym lozku, z ktorego ucieka, przybiega tylko po to by zaprowadzic go za raczke z powrotem. Czasem trwa to nawet 2 godziny. Antek namawia go do tego i czesto sam przychodzi, bo nagle brzuszek chce znow banana (!), albo buziaczka albo uscisk od mamy... I tak nadzieja, ze naladuje wlasne baterie, moze jakis film obejrze, zrelaksuje sie, ksiazke zaczne czytac (i po drugim zdaniu zasne) niknie z minuty na minute. Ide spac o 20.00
Czy brzmi to jak marudzenie? Bo pomino przeciwnosci losu, o ktorych tu pisze, kocham bycie mama tych dzikusow i nie zamienilabym tego za zadne miliony... Pomiedzy frustracja i stresem dostaje kwiatki od synow ciagle, nawet zabawki zawiniete w papier jesli w sw. Mikolaja sie bawi; plasterek naklejam na ta kropke, ktorej w ogole nie widac; slysze "Kocham Cie!" z malych usteczek malych ludzi, ktorych nosilam pod sercem 9 miesiecy i wypchnelam wlasnymi silami na ten piekny swiat. Nie warto sie oszukiwac, ze wszystko jest mlekiem i miodem plynace. Jest jak jest, ale jest pieknie... Tez tak macie? Bo to sie nazywa milosc matki. Bezwarunkowa. Najwieksza. Najtrwalsza. Jedyna taka. Na zawsze. Pomimo podcierania tylkow i smarkow z nosa. Dlatego z tego miejsca chcialabym podziekowac mojej mamie, za to podcieranie i wychowywanie trojki dzieci pomimo przeciewnosci losu. Teraz rozumiem jak to jest byc w jej obcasach. Dopiero teraz kiedy mam swoje dzieci, rozumiem jak to jest byc matka i przezyc macierzynstwo bez szwanku. Kochane mamy badzcie zdrowe! Badzcie zdrowe by miec sily na bycie matka. Plodzcie sie i kochajcie swoje dzieci jak to robicie najlepiej. I podziekujcie swojej mamie za to podcieranie...nosa ;)